24 grudnia 2019

Odcinek 5 Z głębi duszy: Rozdział III

Wiem już, kim jestem


W bladym świetle wąskich promieni, z trudem przebijających się przez splątane korzenie, spokojna sylwetka Luki przypominała postać wydobytą sprzed minionych wieków, w których to lwy w wiecznym spoczynku kładło się na skalnym podwyższeniu ciemnej jaskini oraz przyozdabiano kwiatami. Tylko że tym razem u stóp wznoszącej się skały nie było żadnych kwiatów. Znajdował się tam jedynie Nuka, raz krążący dokoła w zirytowaniu, a raz wpatrujący się tępo w przestrzeń beznamiętnym wzrokiem. Ale jeszcze gorsza od długiego czekania okazała się kompletna pustka w jego głowie. Nie miał pojęcia, co robić, bo zupełnie nie rozumiał, co tak właściwie się stało. Więc po prostu oczekiwał, aż wreszcie wątły blask słońca zmienił się w srebrną strużkę księżyca. Wtedy też usłyszał ciche kroki.
— Dawno powinieneś już odejść — oznajmił Vath, przeciskając się przez wąskie przejście. — Zaprowadziłem cię do niej tak jak obiecałem, ale jeśli zabawisz tu dłużej, to w końcu Krwawy Billy cię nakryje i obaj będziemy mieli niemałe kłopoty.
— A wypchaj się, ty i ten twój przeklęty sęp też — odwarknął wyrzutek. — Nic nie wiesz o moim stadzie, jeśli myślisz, że w takim momencie machnę łapą i pójdę w cholerę.
— Ach tak? — Serwal uniósł brew. — Z tego co jednak wiem, gryziecie się nawzajem i wyzywacie gorzej niż niewychowane dzieci.
— ...Może. Ale jest u nas taka zasada. Gryź swoich ile chcesz, ale jak ich obcy choćby tknie, to broń ich do urwanej głowy. Więc nigdzie się stąd nie ruszam, a jak ten podły szaman się tu pojawi, to go rozerwę na strzępy i pożrę ze smakiem! — Nuka podniósł się energicznie i ruszył żwawo w stronę wyjścia. — Co zresztą będę czekał, chapnę go teraz i każę ją wybudzić od razu.
Jednak w tej samej chwili Vath zagrodził mu drogę.
— Ty głupi lwie! Nie masz pojęcia, z czym chcesz się mierzyć. Krwawy Billy nie jest takim szamanem, jak pozostali.
— Odsuń się! Albo inaczej…
Łapa Nuki przygotowana do ciosu zatrzymała się w połowie czynu. Kości zawieszone pod sufitem zadrżały niepokojąco, a dotychczas spokojne, brązowe oczy półszamana wypełniło coś, co kazało lwu natychmiast znieruchomieć. Wypełniała je wściekłość połączona z czymś jeszcze, z dziwną tęsknotą w postaci ledwie dostrzegalnej, hipnotyzującej niebieskawej poświaty tańczącej w zwężonych źrenicach.
— Ty również najwyraźniej nic o mnie nie wiesz, jeśli wydaje ci się, że pozwolę ci się lekceważyć — syknął Vath. — Nie masz pojęcia, kim jestem. Ani czym się stałem przez wiele lat w objęciach mrocznych lasów północy. Nie dam się zastraszyć komuś takiemu jak ty. Nie dam się zastraszyć nikomu już nigdy.
Nuka otrząsnął się i wyprostował się nad przeciwnikiem, korzystając z przewagi wzrostu i jeżąc sierść. Przez krótką chwilę mierzyli się spojrzeniami, lecz zanim doszło do czynów, ni stąd ni zowąd do środka wparował sam Krwawy Billy. Na jego widok oboje odskoczyli od siebie — Vath przyczaił się w cieniu, a Nuka odwrócił się w stronę szamana z nastroszoną sierścią. Ujrzawszy intruza we wnętrzu swojej siedziby, sęp zaskrzeczał głośno i zamachnął się długą, szamańską laską.
— Lew się stąd wynosi, ale już!
— O niczym innym nie marzę! Ale najpierw naprawisz… cokolwiek jej w ogóle zrobiłeś — To powiedziawszy, lew wskazał łapą na znieruchomiałą postać Luki, której pierś raz po raz delikatnie wznosiła się i opadała w regularnym oddechu.
Na te słowa stary sęp jedynie roześmiał się tak donośnie, że powietrze zdawało się wibrować od jego głosu.
— Krwawy Billy nic jej nie zrobił, he he. Ona jest w transie. Chciała się nauczyć, to musi pokonać swój lęk. Nie wyjdzie stamtąd, dopóki tego nie zrobi, tak tak.
— Co się stanie, gdy jej się nie uda? — drążył wyrzutek, gdy jej ściśnięte dotąd palce powoli się rozluźniały. Szaman odwrócił się, by lew nie dosłyszał jego rechotu.
— Wtedy ona umrze.

Szaman dawno już tak dobrze się nie bawił. Czuł, jak jej wyssana siła wypełnia czaszkę na szczycie laski, wędrując dalej po jego kościach i wypełniając jego uschniętego ducha nowymi siłami. Żywił się jej strachem.
Tego było już za wiele. Nuka wyglądał, jakby zaraz miał się rzucić na szamana, jednak ostatecznie odwrócił się wzburzony, podszedł do Luki oraz przerzucił sobie jej wiotkie ciało przez plecy oraz z zaciętą miną skierował się w stronę wyjścia. Lwica, chociaż zawsze wyjątkowo drobna, zdawała mu się również o wiele lżejsza, niż powinna.
Wynoszę się stąd. I zabieram ją ze sobą.
— Z tą pustą skorupą to on sobie może robić co chce, Krwawemu Billiemu i tak nie jest już potrzebna.
— Zacznij już błagać swoje duszki, żeby jej się udało. Inaczej wrócę tu. A wtedy nie zostanie z tego miejsca nawet proch.
Szaman trwał w milczeniu z tajemniczym uśmiechem, a przynajmniej do czasu, aż Nuka nie zaczął znikać w gęstym mroku. Wówczas w ostatniej chwili zawołał za nim:
— Billy zapewnia, że w ten czy inny sposób drogi jego i lwa jeszcze się zejdą. Kiedyś to on przyjdzie do Billiego z pytaniem. Tak jak zrobił to niegdyś Ahadi. Ścieżki losu niezwykle zdradliwe bywają i rzadko kiedy prowadzą tam, gdzie byśmy chcieli. Czyż nie tak, Natharisie?
Lew zatrzymał się. Przez parę chwil stał w miejscu, jakby zamrożony w czasie, jednakże po chwili znów podjął marsz, nie racząc sępa i serwala choćby najmniejszym spojrzeniem. Vath obserwował, jak Nuka powłóczystym krokiem opuścił Drzewo, a później zniknął labiryncie czarnych pnączy Mrocznego Lasu.
— Powodzenia — mruknął w przestrzeń, choć już dawno nikt i nic nie mogło usłyszeć jego głosu.
***
Przepełniony melancholią dźwięczny śpiew mieszał się z przerażającymi wrzaskami dochodzącymi zza krwistoczerwonej, gęstej mgły. Nie ważne, dokąd Luka biegła niesiona desperacją i paraliżującym strachem, każda ścieżka prowadziła donikąd. Ze wszystkich stron wyrastały grube, złowrogie mury, zamykając ją wśród gęstych, trujących oparów powoli wyżerających jej skórę, nos i oczy. Jak się tu znalazła? Kim była? Ile już wieków błądzi w pustce, dręczona przez przepełnione rozpaczą krzyki i obcą, a jednocześnie tak dobrze znaną melodię?...
Nie miała pojęcia.
Zaczęła uderzać łapami w twardą ścianę, a z każdym kolejnym ciosem na chropowatym kamieniu zostawało coraz to więcej krwi.
— Jak to jest być mordercą? — rozległo się echo dźwięczące pod kamienną kopułą.
Luka odwróciła się z przestrachem. Nie umiała dostrzec nikogo, jednak coś w środku podpowiadało jej, że dobrze zna swojego rozmówcę. W tym momencie kamienna ściana pękła, rozsypała się i znikła, a mgła przybrała postać trzech dorosłych lwów z chłodnymi wyrazami pyszczków.
To byli Zuba, Aisha i Furaha.
Jakże lwica ucieszyła się na ich widok! Wszyscy wyglądali dokładnie tak, jak wyobrażała ich sobie w trakcie samotnych rozmyślań, kiedy to mimo woli sięgała myślami daleko, daleko na południe, fantazjując, jak potoczyło się życie jej ukochanych bliskich przez te wszystkie lata rozłąki. Niemniej cała trójka wpatrywała się swoją najmłodszą siostrę z takim smutkiem i wyrzutem, że Lukę po raz kolejny za gardło chwycił strach.
— Gdyby ci się wtedy udało zaryczeć — wyszeptał Zuba złowrogo, a przy każdym jego kroku mgła wirowała — matka wciąż by żyła. I była z nami teraz tutaj.
— Ja nie rozu...
— Gdyby nie ty — przerwała jej Aisha ze łzami w oczach — nie umierałaby w męczarniach.
— To ty ją zabiłaś — dodał Mike, nie patrząc siostrze w oczy. — Koszmar rozpoczął się wtedy, gdy przyszłaś na świat. Nie jesteś prawdziwym lwem. Jesteś morderczynią. Zapłacisz za to.
Rodzeństwo zaczęło krążyć wokół niej, powtarzając te słowa niczym mantrę: To twoja wina. Jesteś mordercą. To twoja wina. Jesteś mordercą Twoja wina... twoja wina... twoja wina...
— Zostawcie mnie! — krzyknęła Luka, wyrywając się z kręgu i biegiem rzucając się naprzód. Przedarła się przez mgłę, aby ze zdziwieniem odkryć, że zatrzymała się na wąziutkiej płaskiej skale zawieszonej w próżni, a zewsząd otaczał ją granat nocnego nieba upstrzony miliardami migoczących gwiazd. Wówczas gwiazdy zaczęły spadać, a ich świetliste wstęgi przecinały mrok niczym pajęczyna. Aż wreszcie każda z nich zbiła się w jedność, formując się w sylwetkę lwa jaśniejącą wśród gęstych chmur. Lwica wszędzie poznałaby jego upiętą grzywę i surowe, wzniosłe spojrzenie.


— Luko, zapomniałaś mnie.
— Nigdy, ojcze! — zaprzeczyła z ożywieniem. — Pamiętam, że cię kocham. Że kochałam cię zawsze.
— Zapomniałaś kim jesteś, więc zapomniałaś mnie.
— Och… A więc… kim jestem?
Wirujące obłoki zadrżały. Wtem skała pod nogami Luki zaczęła spadać, a z każdą kolejną chwilą Luka stawała się coraz młodsza i młodsza aż do momentu, w którym wylądowała u boku matki jako maleńkie, ślepe kociątko biorące swój pierwszy oddech i pierwszy łyk ciepłego mleka. Od tego czasu przed jej oczami przewinęły się wszystkie najgorsze chwile, gdy zamieszkiwała jeszcze Królestwo Siedmiu Władców.
Ojciec, który zawsze traktował ją z pogardą. Wspomnienie pojawiło się i zblakło. Wielkie utarczki z Karahą i jego bandą. Zimne ciało zabójcy, gdy przyozdabiała jego ciało kwiatami. Przejmująca pieśń Samawiatiego o losie ciemnych lwów. Zdrada Zuby. Szydercze spojrzenia i wytykanie palcami po porażce na prezentacji.
Wszystko to pojawiało się i znikało niczym iskry, ale za każdym razem wzniecały prawdziwy pożar w duszy lwiątka. Kiedy ostatnie wspomnienie zgasło, na niebie znów zalśnił jaśniejący duch Hatariego.
— Oto właśnie, kim jesteś. Nikim.
Obraz rozmył się i mała Luka została sam na sam z ciemnością.
Leżąc w całkowitym osamotnieniu, otoczone przez gęsty mrok lwiątko nie wiedzące, co dalej począć ani nie pamiętające żadnego z ukazanych wspomnień, zrobiło to, co zrobiłoby każde zagubione dziecko. Po jego puchatych policzkach potoczyła się łza. A tuż za nią tuż kolejna. Jednak zanim zdążyło rozpłakać się na dobre, poczuło, jak czyjeś ciepłe łapy biorą ją w swoje objęcia i przytulają do piersi. W jego uszach zabrzęczała słodka melodia, ta sama, którą usłyszało na samym początku własnego koszmaru. Tym razem Luka ją rozpoznała. To była kołysanka.
Cichutko, cichutko, zamknij oczy i śnij
Unieś się wysoko, ponad smutkami mknij
Na samym końcu na Ciebie czekać będę ja
By wraz z tobą pobiec tam, gdzie czeka słodki raj


Luka ostatkiem sił podniosła główkę, by upewnić się, czy aby na pewno słuch jej nie zwodzi, choć w głębi serca wiedziała, że to niemożliwe. Żadne młode nie pomyliłoby głosu matki. Mimo wielu blizn przecinających sierść białą jak śnieg, dorosła lwica roztaczała magiczną aurę siły i potęgi.
— Mamo — głos Luki był cichy i słaby, gdy niezdarnymi łapkami dotykała matczynych ran. — Tak strasznie cię przepraszam. To moja wina.
Serren pogłaskała czule jej czarną grzywkę.
— Ćśś. Cichutko, skarbie. Nie martw się. Nie jestem jednym z zaklętych szamańskich koszmarów. Jestem tu z twojego serca. Jesteś Nieustraszoną Wojowniczką, pamiętasz? Zawsze będę cię kochać, nie ważne, w jak mroczne zakamarki zwiedzie cię twój własny los.
— Nie jestem nikim takim, mamo — lwica uśmiechnęła się smutno. — Widziałam swoje wspomnienia. Nie dam rady tego zrobić. Nie zaryczę. Tak bardzo chce mi się spać...
Serren pokręciła głową z uśmiechem.
— Doprawdy uważasz, że widziałaś wszystkie wspomnienia? A zatem pozwól, że coś ci pokażę.
Tak samo jak poprzednim razem czerń dokoła znów ustąpiła miejsca obrazom przeszłości. Luka ujrzała, z jaką bezwzględną radością witała każdy kolejny dzień. Jak wraz z rodzeństwem pokonywała kolejne trudności. Zachwycała się zachodami słońca stojąc na najwyższej gałęzi baobabu. Snuła śmiałe marzenia na przyszłość, cieszyła promieniami słońca, podziwiała deszcz. Miała nadzieję zostać wojownikiem własnego brata, gdy już zostanie królem, i pilnować, aby każdy w królestwie cieszył się spokojem i radością. I nawet po wygnaniu śmiało kroczyła przez świat, kochając każdy wschód i zachód księżyca, migoczącą gwiazdkę czy chłodny powiew wiatru.
— T-to naprawdę jestem ja? — wyjąkała mała Luka podążając wzrokiem za dorosłą, smukłą lwicą ze śmiechem gnającą wraz z wiatrem przez zielone doliny i równiny lwich królestw Afryki.
Matka wzięła jej pyszczek w swoje łapki i zajrzała w ciemnoniebieskie oczy z pandzimi obwódkami. Ich spojrzenia były takie same jak dwie krople wody: ten sam głęboki szafirowy kolor, te same czarne obwódki, ta sama iskra.
— Sama musisz to odkryć, córeczko. Pokonać swoje lęki, stawić czoło swoim wadom. Musisz do nas wrócić, Luko. Twój dom już zbyt długo wyczekuje twojego powrotu, a ciemne lwy wierzą, że wkrótce przybędziesz i poprowadzisz je ku zwycięstwu. Ku lepszym czasom. Jesteś nam potrzebna. Nie zaryczysz, dopóki nie podejmiesz odpowiedzialność za to, kim jesteś. Zrób to. Dla mnie.
Lwiątko powoli wstało, a kiedy zadarło wysoko głowę, przed Serren nie stało już małe, nieporadne maleństwo, a dorosła lwica bez lęku spoglądająca w czerń.
— Nie.
Nagły, silny powiew zmierzwił sierść obu lwic, a wokół Luki znów zaczęła krążyć krwistoczerwona mgła. Lwica pozwoliła, aby czarne pasma jej grzywy opadły jej na oczy, jakby pragnęła skryć się przed błagalnym wzrokiem matki.
— Masz rację — ciągnęła. — Sama muszę odkryć, kim jestem. A ja zbyt długo pozwalałam dręczyć się demonom przeszłości i dawać się zastraszyć. Ale już nigdy więcej. Szukasz we mnie bojowniczej księżniczki, której dawno tam już nie ma. Jestem podróżniczką z południa. Bez przeszłości. Samą układającą przyszłość. Nie mam ojca. Nie mam rodzeństwa. I… i nie mam matki.
Serren w niemym żalu wyciągła ku niej blaknącą łapę, pragnąc zatrzymać córkę choćby na jeszcze krótką chwilę. Ale było już za późno. Zaraz i ona rozwiała się w wątłą mgiełkę i zniknęła, pozostawiając córkę w samotności. Luka uniosła się, napełniona nagle świeżymi siłami. Mgła wokół niej znów zaczęła się formować, na nowo kształtując sylwetki Zuby, Aishy, Furahy i Hatariego, ale tym razem stanęła naprzeciw nim bez lęku. Gdy zbliżali się do niej niczym padlinożercy złaknieni ofiary, szczerząc kły i powtarzając “morderca”, zadarła głowę z dumą.
Jej myśli zmaterializowały się. Białe języki ognia zatańczyły wokół i wystrzeliły do przodu, powoli trawiąc nieprzyjaciół. Pod każdym jej kolejnym krokiem rzeczywistość koszmaru pękała niczym szkło. Szła naprzód, nie odwracając się za siebie, nie zwracając uwagi na żadne krzyki. A na samym końcu, tuż obok jaśniejącej wyrwy wyglądającej tak, jakby czyjeś pazury podarły przestrzeń, czekał na nią rosły biały lew z charakterystycznym półuśmieszkiem i chłodnymi, szarymi oczyma spoglądającymi na świat spod nastroszonych, czarnych brwi.
— Nieźle sobie poradziłeś, książę Luke — rzekł Karaha. — Choć jestem trochę zawiedziony. Obiecałeś mi, że nie będziesz płakał, pamiętasz? — uśmiechnął się, czule ocierając opuszkami maleńkie kropelki łez.
— Jak mogłabym zapomnieć? — odpowiedziała mu słabym uśmiechem. — Ale skąd mam wiedzieć, że nie jesteś tylko kolejnym koszmarem?
— Nie wszystko, co widzisz wokół to fikcja, Luke. Nad tym miejscem czuwają duchy przodków. — Karaha ujął jej łapkę w swoją i spojrzał jej w twarz. — Czy możesz spojrzeć mi w oczy i powiedzieć, że nie jestem prawdziwy?
— Och… Nie… Znaczy się... Twoja łapa jest jak najbardziej prawdziwa — przyznała po dłuższej chwili. Jego śmiały dotyk napełniał ją przyjemnym ciepłem. — A więc co ty tu robisz?
— Jestem twoim przewodnikiem. Krwawy Billy cię tu wprowadził, a ty potrzebujesz kogoś, kto cię wyprowadzi. Choć zapewne gdy obudzę się znów w naszej rzeczywistości, nie będę pamiętał z tego nic a nic. Tutaj oboje wiemy więcej, niż tam. Gdybyś pokonała swoje lęki, twój ryk wyprowadziłby cię bez niczyjej pomocy. Ale w przeciwieństwie do chciwych, którzy zawarli podobny pakt wcześniej, trzyma cię na tamtym świecie jeszcze coś, co nie pozwoli ci przegrać. — Jego palce zacisnęły się mocniej na jej łapce, gdy zbliżył się do niej i cichym głosem wypowiedział kolejne kolejne słowa: — To przyjaźń.
Cichy wietrzyk wstrząsnął ich czarnymi grzywami. Bez zbędnych słów ruszyli ramię w ramię ku jaśniejącej wyrwie w przestrzeni i zanurzyli się w białym blasku.


Luka zerwała się do przodu, a stojący tuż obok niej znajomy lew odskoczył z przerażonym wrzaskiem:
— O żesz cholera jasna! Ten trup żyje!
***
Nuka nie mógł przestać się śmiać. Śmiał się nawet wówczas, gdy samotnie z Luką przechadzali się pod rozgwieżdżonym niebem odbywając ostatnią rozmowę przed jej dalszą podróżą. Księżyc w pełni świecił nisko na niebie, zalewając wysuszoną dolinę i spękaną ziemię srebrną poświatą mieszającą się z nieśmiałymi różani wschodzącego słońca.
— Rajuśku, przestań już, to nie jest śmieszne — powiedziała Luka zaczerwieniona, choć sama musiała zasłonić pyszczek, żeby stłumić radość. — N-no wyobraź sobie taką sytuację. Idziesz się w nocy czegoś napić, mijasz po drodze leżącą sylwetkę, która tkwi w tym samym miejscu już…
— Trzeci dzień — uzupełnił Nuka.
— Właśnie. No to podchodzisz, bo myślisz, że już dawno nie żyje. I tu ci się nagle delikwent rzuca się w twoją stronę i o mało co nie nabija ci guza własnym czołem!... Żeby tylko twój brat nie miał mi tego za złe...
Lew musiał oprzeć się o czarny, zwalony pień, inaczej z pewnością wywrócił by się przez kolejny wybuch śmiechu. Na szczęście po krótszym czasie udało mu się uspokoić (mimo to jeszcze przez co najmniej cały kolejny dzień będzie uśmiechał się głupio na widok zażenowanej miny Kovu, przy okazji przyciągając zdziwione spojrzenia skonfundowanych lwic przez swoje dziwne zachowanie… dziwniejsze, niż zwykle).
— Też myślałem, że jesteś już martwa — przyznał. — Nie mogłem często do ciebie zaglądać, bo w moim stadzie trwają już przygotowania. Prawie przestałaś oddychać trzeciego dnia. Mój… nietoperzy znajomy obiecał mieć na ciebie oko przez większość czasu, inaczej mogłoby cię znaleźć stado szakali. A wtedy zamiast ciebie zastałbym pewnie wylizane kosteczki.
W istocie Nuka miał rację. Każdy kto spotkałby Lukę trzeciego dnia z góry uznałby ją za martwą. Z pewnością łatwo sobie wyobrazić radość na widok wybudzonej lwicy, choć jego powitanie wyglądało całkiem inaczej, niż możnaby się tego spodziewać. Tak się złożyło, że lew poszedł zajrzeć w miejsce, gdzie zostawił przyjaciółkę zaledwie chwilę później, niż Kovu wybrał się nad złoziemski wodopój. Przybywszy na miejsce, zastał Kovu pobielałego z zaskoczenia oraz ledwie mogącego złapać oddech i próbującą go uspokoić Lukę, która rzeczywiście przypominała ożywionego trupa.
Po trzydniowej głodówce znacząco zapadły jej się boki, ukazując żebra, beżowe futerko ubrudziło się pyłem i straciło swój blask, a kosmyki grzywy wygięły się pod nienaturalnymi kątami. Nie było żadnych wylewnych, przyjacielskich powitań. Nuka na widok miny brata po prostu wbrew samemu sobie padł na ziemię ze śmiechu i wtedy to jego trzeba było uspokajać (przy czym Kovu w międzyczasie ze złości i wstydu nie omieszkał się nazwać go największym kretynem, jaki stąpał po Złej Ziemi).
I jakoś dalej poszło.
Wyrzutek zabrał Lukę nad wodę, gdzie oczyściła futro, a potem resztę nocy spędzili na wspólnych żartach, łapaniu polnych myszy i ożywionej rozmowie, zgrabnie omijając temat tego, co wydarzyło się w Mrocznym Lesie (sama Luka zresztą twierdziła, że niemal nic nie pamięta ze swojego snu — czuła jedynie, że coś się zmieniło, choć nie do końca jeszcze wiedziała, co takiego).  Ukradkiem też zbliżał się do niej, żeby w razie potrzeby uchronić ją od upadku, gdyby widział, że chwieje się na osłabionych łapach. Nie doszło do niczego podobnego, niemniej zapewne musi minąć jeszcze co najmniej tydzień, zanim Luka odzyska dawne siły i wagę.
— Jesteś pewien, że nie możesz podążyć ze mną na wschód przez jeszcze jeden dzień? — zapytała po dłuższym czasie, niepewnym krokiem stąpając po szczycie wywróconego pniaka. Nuka pokręcił głową.
— Za parę godzin całe stado wyrusza do siedziby w zachodniej części naszej ziemi, a wędrówka będzie trwała grubo ponad siedem dni.
— A więc… to pożegnanie?
Lwy popatrzyły na siebie w milczeniu. Nuka podrapał się z zakłopotaniem po postrzępionej grzywie i nagle oboje powiedzieli w tym samym momencie:
— Chcę cię o coś zapytać.
Lwy parsknęły śmiechem.
— Dobra, ty pierwsza.
— Nie, najpierw ty!
— Niech będzie. Czy ty… no wiesz… nie zastanawiałaś się kiedyś, aby dołączyć do stada?
— W sensie… do twojego stada?...
Lew przełknął ślinkę nerwowo.
— No. Wiem, że nie mamy tu łatwo! — dodał szybko. — Ale naprawdę da się przyzwyczaić. Makali z pewnością mogłaby cię trochę podszkolić, a jak raz wtopisz się w nasze… zdrowo trzaśnięte towarzystwo, to zyskujesz takich kumpli, którzy drapną cię zadziornie na powitanie, a gdy kto inny tknie cię pazurem, to rzucają się, żeby wydłubać mu oczy.
Luka wbiła wzrok w ziemię.
— Wybacz, ale nie sądzę, abym pasowała do jakiegokolwiek stada. Przeżyliśmy tu wiele cudownych (i tych mniej) przygód, ale wzywa mnie otwarty świat. Ale zastanawiałam się, czy może ty… zechciałbyś… wybrać się ze mną w podróż?
Tym razem to Nuka spuścił głowę.
— Nie mogę ich zostawić. Nie póki nie odzyskamy tego, co należy do nas. Lwia Ziemia to mój drugi dom. Muszę być przy tym, jak ją odzyskamy. Ale! — uprzedził jej słowa. — Kiedy już będzie po wszystkim… mógłbym do ciebie dołączyć.
Luka wbiła w niego zaskoczone spojrzenie.
— Jejciu! Naprawdę? Przecież… jak mnie odnajdziesz?
— Ha! Lepiej zapytaj, jak cię nie odnajdę. Zobaczysz, nim się obejrzysz będziemy podróżować razem. I przeżyjemy taaaaką masę niesamowitych przygód. — Lew rozłożył ramiona najszerzej, jak tylko potrafił. — Idziesz na ten układ, panno podróżniczko Luko Augzoyowo?
— Idę, panie wygnany-księciu Nuko! — roześmiała się Luka. W tej samej chwili zza horyzontu wyjrzały pierwsze promienie słońca.
— O! Zanim się pożegnamy, o czymś bym zapomniał. Zamknij oczy.
Lwica przymknęła powieki, zastanawiając się, co tak właściwie lew ma jej do pokazania. Wnet poczuła, jak ktoś zanurza łapy w jej grzywie i wzdrygnęła się pod wpływem zimnego dreszczu.
— Co ty...
— Nie ruszaj się, mała. Bo mi nie wyjdzie.
Nuce zajęło to o wiele więcej czasu, niż się spodziewał. Nigdy nie cechował się zbytnią zręcznością, toteż pasma jej grzywy ciągle albo uciekały mu z łap, albo nie dawały się upiąć. Na szczęście Luka tym razem okazała się cierpliwa i dzielnie przeczekała cały ten fikuśny proces.
— No! Teraz możesz już otworzyć.
Lwica spojrzała w kałużę i… niemal nie poznała własnego pyszczka! Wydawał się taki obcy niezasłonięty przez gęstą, samczą grzywkę. Teraz z kolei niemal wszystkie włosy upięte zostały z tyłu w rozczapierzony kucyk, związane przez cieniutkie pnącze i podtrzymywane przez pociemniałą czaszkę surykatki. Choć Luka czuła się dziwacznie, nigdy nawet nie przypuszczałaby, że jej pyszczek mógłby wyglądać tak… kobieco, gdy — podobnie jak leży w naturze wszystkich innych lwic — nic a nic go nie przysłania. Teraz już nie było mowy, aby ktokolwiek pomylił ją z nastoletnim samcem. Nuka uniósł się dumą na widok jej oczarowanej miny.
— Fajna, nie? Capnąłem tę surykatkę wczoraj rano. Mocno spóźniony prezent urodzinowy, ale się nada. Przynajmniej teraz nie zapomnisz o naszej Złej Ziemi. — Co prawda to prawda, nic tak nie oddaje ducha Ziemi Wyrzutków jak wylizana do czysta czaszka martwego zwierzęcia. — Jak ci się podoba?
Luka uniosła głowę i spojrzała mu głęboko w oczy.
— A-a jak… tobie się podoba?



— No cóż… em… — zająkał się onieśmielony. — Jak dla mnie jest naprawdę… okej.
Niezupełnie to miał na myśli, ale jako że jeszcze nigdy nie rozmawiał w podobny sposób z żadną lwicą, to na jakikolwiek lepszy komplement fizycznie nie było go stać. Przez resztę czasu wspólnie patrzyli w przyjaznej ciszy, jak gwiazdy ustępują miejsca porannym barwom purpury, a słońce leniwie wspina się po niebie, rozpoczynając swą codzienną wędrówkę. Ale wkrótce nadszedł czas pożegnania. Lwy uścisnęły sobie łapy jak starzy kumple i powili odsunęły je od siebie.
— Żegnaj, Luko Augzoyowo.
— Nie “żegnaj”, Nuka nie” żegnaj”... A raczej: do zobaczenia.
Przyjaciele oddalili się od siebie, a kiedy byli jeszcze w zasięgach swojego wzroku, pomachali sobie z daleka na pożegnanie, mimo że w ostrych promieniach świtu ich sylwetki zdawały się niemal całkiem czarne.
Następnie każde z nich odeszło w swoją stronę. Na spotkanie przyszłości.


KONIEC


Wesołych Świąt, kochani!