25 lutego 2017

Odcinek 3 Stado Północy: Rozdział II

Na dwóch frontach


— Zgubiliśmy się.
— Nie ma mowy.
— Mijamy ten krzew już piąty raz.
— Bo to bardzo ładny krzew. Poza tym tamten miał owoce, a ten nie ma. I co teraz?
— Bo je zjadłem ostatnim razem!
— Bulton, czy ty zawsze musisz myśleć tylko o jedzeniu?
— A czy ty...
Splajtor chwycił się za skronie. Gdyby miał głos, w tej chwili zapewne po lesie poniósłby się taki ryk wściekłości, że ponure, zamszone głazy raz po raz wychylające się zza konarów drzew zapewne rozsypałyby się w proch. Ale ponieważ mógł tylko milczeć (za co swoją drogą czasami był losowi niezmiernie wdzięczny), szarpnął głowy obu braci i stuknął je o siebie z głuchym brzdęknięciem. Rozdrażniony zgubieniem drogi Zeltor i głodny Bulton to zdecydowanie najgorsze połączenie na wielodniową podróż do Ziemi Wyrzutków.
Wędrowali dopiero trzecią dobę, a on już żałował, że dał się namówić na tę wyprawę. Jakby tego było mało, las, w który weszli na granicy z Legendarną Ziemią, aby odnaleźć skróty, zdawał się ciągnąć w nieskończoność i pewnie dawno dotarliby już do zachodnio-południowej części Lwiej Ziemi, gdyby nie Zeltor i jego iście genialny plan przedzierania się przez chaszcze, żeby "jak najszybciej ukończyć misję".
— Splajtor ma rację — mruknął Bulton, pocierając obolałe czoło. — Trzeba wziąć się w garść i zapytać kogoś o drogę.
— Od kilku godzin nie widzieliśmy ani żywej duszy. Chcesz zapytać kamienie: proszę bardzo! Na pewno jeszcze chwila, a zażyczą ci szerokiej drogi.
— No dobra, panie arcygeniuszu. To jaki jest twój plan?
Zeltor zacisnął zęby, wysilając się gorączkowo, aby tylko wymyślić jakiś sensowny pomysł. W końcu, kiedy już niemal stracił nadzieję, jego wzrok padł na stare, powykręcane drzewo z licho zwisającymi, uschniętymi liśćmi, którego korona sięgała wysoko ponad leśną plątaninę gałęzi. Wówczas nie pozostały mu już żadne wątpliwości.
— Jedno z nas wdrapie się na to drzewo i znajdzie drogę. Proste? Proste.
Bulton i Splajtor popatrzyli na siebie z krzywymi uśmieszkami, a zaraz potem przenieśli spojrzenia na ostatniego z braci, który w jednej chwili pojął, do czego zmierzają. Nadął policzki i jednym ruchem odwrócił się naprędce, a rzuciwszy w ich stronę pogardliwe: "Skoro nawet nie umiecie...", wskoczył na pierwszą gałąź. Usłyszał pod sobą niezbyt obiecujący trzask i przełknął ślinkę. Dawno uschnięta kora mogła nie przyjąć intruza zbyt łaskawie, szczególnie na wyższych partiach, lecz gepard wolałby już chyba spaść i połamać sobie kości, niż dać za wygraną.
— Hej, Zeltor! Jak już będziesz na szczycie, to zapytaj się drzewa, jak mu minął dzień! Może nawet będzie tak rozmowne jak twoje gadające głazy!
Zeltor odburknął coś niezrozumiałego pod nosem i ruszył jeszcze wyżej. Niegdyś przodował we wspinaniu się na drzewa, była to bowiem jedyna droga, by uchronić zdobycz z polowania przed kradziejnymi hienami, jednak nigdy nie musiał wchodzić na poczerniałe od starości spróchniałe drewno.
W końcu — po długim wysiłku i salwie przekleństw, o których nie wypada wspominać w tej bajce — udało mu się przedrzeć przez suchy gąszcz malutkich, powyginanych patyków na szczycie oraz wychylić głowę ponad czubki reszty leśnych towarzyszy. To, co zobaczył, zaparło mu dech w piersiach tak gwałtownie, że nieomal puścił się i tak już niestabilnego chropowatego pędu.
W oddali, w nieśmiałych promieniach słońca chowającego się za horyzontem, migotały czerwone wstęgi tańczące w kropelkach wielkich, szumiących wodospadów niczym niesforne płomienie świeżo rozpalonego ognia. Przechodziły z jednej rzeki na drugą, podążając za rozkazami słonecznego blasku tak zręcznie i z takim wyczuciem, jak orkiestra bacznie śledząca ruchy dyrygenckiej batuty. Zeltor czuł, jak owych ziemiach zaklęty został niezaprzeczalny, hipnotyzujący urok, który jawił się jedynie o wschodzie i zachodzie na tyle długo, aby nacieszyć się jego widokiem, a jednocześnie na tyle krótko, by po zakończeniu tej cudownej chwili znów pragnąć doświadczyć jej na nowo.
Od razu rozpoznał legendarne Rubinowe Wodospady. Jego odkrycie napełniło go jednocześnie błogim zauroczeniem oraz lękiem. Nie dało się bowiem nie zauważyć, że wejścia na tamte terytoria broniły drewniane, naostrzone pale powbijane głęboko w ziemię i gotowe przebić na wylot każdego, kto ośmieli się przekroczyć tamte granice.
Granice Imperium Ognia.
Widział je wyraźnie — zarówno kolce wystające ze skalistego wzniesienia na mglistych, wypalonych równinach, jak i trupie czaszki nieszczęśników, którzy okazali się na tyle niemądrzy, by próbować wtargnąć na ziemie jednego z największych mocarstw Doliny Starożytnej. Ostre wgłębienia wyrzeźbione przez cienie nadawały im upiorny wyraz zastygłego w połowie wrzasku, przez co gepard mimowolnie chwycił się za szyję, jakby w każdym momencie to jego głowa miała zawisnąć w ten sposób. Naszła go wizja, jak patrole Imperialistów pochwytają całą ich trójkę i wloką ku wielkiemu ołtarzowi swojego boga Tatharda.
Owa wizja nie pozostawiła mu już żadnych wątpliwości. Musiał działać natychmiast.


— Hej, Splajtor, jak sądzisz, czemu zajmuje mu to tak długo?
W odpowiedzi towarzysz tylko wzruszył ramionami. Wreszcie jednak ujrzeli brata, jak roztrzęsiony zsuwa się z drzewa i niepewnie staje na nogach, zdając się nie widzieć tego, co dzieje się dokoła.
— Ha! Mówiłem Splajtorowi, że się będziesz bać! Pewnie nawet nie dotarłeś na szczy-
— Dotarłem — przerwał mu Zeltor z powagą w głosie. — I powinniśmy się stąd wynosić jak najszybciej. Zboczyliśmy o wiele za bardzo na południe, trzeba się pospieszyć, jeśli chcemy zawrzeć sojusz wojenny z przywódczynią Wyrzutków.


Król Lew: Historia Nieznana - Gepard
Do obrazka użyłam base, ale nieco przerobiłam kreskę c;

— Zaraz... C-co? Co się stało?
W tym momencie Zeltor nieoczekiwanie położył mu łapę na ramieniu i uśmiechnął się pokrzepiająco. O wiele przyjemniej patrzyło mu się na zdziwiony wyraz twarzy brata z sympatycznymi lekko opasłymi policzkami, niż na pociemniałe oczy wytrzeszczone tępo ku niebu w jednej z jego najgorszych wizji.
— Dziękuję, że zdecydowałeś się mi towarzyszyć w tej niebezpiecznej wyprawie. Naprawdę.
— No... eee... Nie ma sprawy...
— A teraz, bo nie zdążymy przekąsić czegoś przed zmrokiem! Nie wiem jak wy, ale jestem głodny jak sfora hien! — zawołał dziarsko Zeltor i pognał do przodu tak gwałtownie, że pozostała dwójka ledwie go dogoniła.
— Tak! Jedzonko! Hej, myślicie że jednak napotkamy tu na kogoś przyjaznego? Może nawet będzie miał się czymś dobrym podzielić, hm?
Uwierz mi, bracie, spotkanie tu kogokolwiek to ostatnie, czego byś chciał...

***

— I tak oto w najdrobniejszych szczegółach przebyłam Górzystą Dolinę! Czyż to nie fascynująca opowieść?
Najwyraźniej Nuka miał inne zdanie na ten temat, bowiem właśnie wybudził się z drzemki. Od dłuższego czasu cisnęła mu się na usta cała masa pytań, lecz jak dotąd nie miał okazji zadać ani jednego. Postanowił przeczekać, aż jego towarzyszka zakończy swoje opowieści, ale trwało to o wiele (wiele wiele) dłużej, niż się spodziewał. Strzelając na boki zdezorientowanym spojrzeniem, wymruczał tylko:
— Tak tak, to... niezwykłe. Ale zaraz... jakim cudem z tematu polowania przeszłaś na Żabie Koncerty i Górzyste Doliny?
— Chyba nie słuchałeś mnie zbyt uważnie. Już wiem! Opowiem ci to wszystko od nowa! A więc to było tak: — Luka wzięła głęboki wdech. — Pewnego razu...
W owej chwili lew przyłożył jej palec do ust, powstrzymując tym samym kolejną falę słów.
— To na pewno niezwykle ciekawa historia. Ale chciałbym usłyszeć jakąś inną.
— Och! W takim razie opowiem ci, jak goniłam się z całym stadem rozwście-
— Nie. Chciałbym usłyszeć twoją historię, Luko Augzoyowo. — Tym razem to oczy Nuki rozszerzyły się z zaciekawienia.
Na te słowa w ciągu ułamka sekundy Luka pobladła i cofnęła się, lecz uderzyła plecami zacienioną część strzelistego piaskowca wielkiego jak najprawdziwszy dąb. Mimo że wcześniej w miarę spodobał jej się ten bordowo-pomarańczowy krajobraz z ziemią powypiętrzaną przez dziwne, skaliste konstrukcje, to teraz przeklinała w duchu tę niezręczną ciasnotę, jaką tworzyły porozrzucane wokół rdzawoczerwone głazy. Przez nią nagle poczuła się osaczona, a tymczasem ten tajemniczy, wychudzony wyrzutek stojący tuż przed nią z potarganą grzywą najwyraźniej nie mógł się doczekać odpowiedzi.
— Widzisz — kontynuował po chwili nagłego milczenia. — My, wyrzutki, nieczęsto mamy okazję gościć tu obcych (inna sprawa, że większość z nich odchodzi stąd zmielona na miazgę). A już szczególnie takich lwic z tak dalekich stron.
Luka zaczerwieniła się z zażenowania, widząc jak lew bacznie świdruje wzrokiem jej rozczochrane włosy na głowie. Wzięła głęboki wdech i na szybko powtórzyła w myślach wyimaginowaną historyjkę, którą przedstawiała co dociekliwszym zwierzętom podczas swojej wielkiej podróży.
— Jestem tylko zwykłą podróżniczką z południa, nic więcej — skłamała gładko. — Opuściłam stado, by zobaczyć świat. Ot cała filozofia.
Nuka wyglądał na lekko rozczarowanego. Najwyraźniej zakładał, że ktoś tak niespotykany jak lwica z grzywą będzie miał mu coś więcej do opowiedzenia. Luka zacisnęła zęby i uśmiechnęła się z nieco wymuszonym entuzjazmem, ale jej rozbiegane myśli rozpaczliwie krzyczały: Błagam na wszystkich Siedmiu Władców, tylko nie pytaj o...
— No dobra, mała, jak tak mówisz, to ci uwierzę. Tylko przestań się tu chować jak zaszczute zwierzę, na chwilę obecną nie mam zamiaru ci nic zrobić.
Luka mrugnęła szybko kilka razy. Nie sądziła, że uda jej się wymigać tak łatwo.
— Ja ci dam: ,,na chwilę obecną!'' — odparła dziarsko, odzyskując dawny wigor i, doskoczywszy do lwa jednym susem, zagrodziła mu dalszą drogę. — Co takiego mógłbyś mi zrobić, panie zły-wyrzutku, hm?
Nuka uśmiechnął się półgębkiem i zaczął wokół niej krążyć, jakby właśnie szykował się do polowania. Raz po raz jego twarz chowała się w cieniach, lecz nawet wtedy nie znikał typowy dla niego wredny uśmieszek.
— No wiesz... Mógłbym na przykład na ciebie teraz skoczyć.
— Ach tak?
— I rozerwać na strzępy — dodał cicho mrukliwym głosem.
— Ho ho, ale się zagalopował. No to na co jeszcze czekasz?
W tym momencie Nuka rzucił się do przodu, jednakże ani się obejrzał, a Luka znalazła się tuż obok i, z całą możliwą bezczelnością, szyderczo wystawiła w jego stronę mały różowy języczek.
— Chybiłeś! — Zatriumfowała, po czym zgrabnie wskoczyła mu na plecy. Jednak on zbyt długo musiał walczyć o każdy kawałek mięsa, żeby dać się nabrać na tak banalną sztuczkę. Błyskawicznym ruchem przechylił się na bok i przygniótł ją do ziemi, przednimi łapami unieruchamiając jej tułów. I, choć nie przypominało to żadnej prawdziwej walki z jakimi dotąd się spotkał, musiał się przyznać sam przed sobą, że naprawdę podobała mu się taka zabawa.
— Co, już się poddałaś?
— Luka Augzoyowa nigdy się nie poddaje! — wykrzyknęła lwica z radosnym rozmachem. Jednocześnie zaczęło narastać w niej dziwne uczucie niezręczności. Wszelakich lwów podczas podróży unikała jak ognia, a teraz jakiś obcy, w dodatku tak potargany, jakby po nim coś przebiegło, stał na niej jak gdyby nigdy nic, nachylając się nad jej twarzą niebezpiecznie blisko. Ale nawet to gdzieś umknęło w ogólnym rozweseleniu.
— W takim razie chyba będę musiał tak stać, dopóki się nie poddasz. I co teraz zrobisz, Luko Augzoyowo?
Widocznie nigdy nie dane mu się było tego dowiedzieć, albowiem ni stąd ni zowąd obojgiem wstrząsnął huk tak ogłuszający, że towarzysze nieomal dostali zawału serca. Dosłownie kilka centymetrów od ich głów wystrzeliła masa wrzącej wody, a wraz z nią buchnęło piekielne gorąco. Luka i Nuka natychmiast podnieśli się z ziemi, cofając się przed opadającym deszczem palących kropel. Lew zahaczył nogą o niewielką dziurę za sobą i właśnie wtedy dopiero dotarło do niego, gdzie przypadkiem się zapuścili.
— No i super. Weszliśmy na Przypalony Zagajnik.
— Woooho! Ale fajnie!
Tuż obok ziemia znów eksplodowała, zasypując ich gradem kamieni i błota. Lwica odwróciła się i, ku zaskoczeniu towarzysza, dała susa prosto w gąszcz drżących od grzmotów kraterów.
— Kto ostatni po drugiej stronie ten przegrywa! — rzuciła w jego stronę.
Nuka stanął jak wryty, analizując to, co właśnie się wydarzyło i czy jak nie trzaśnie się łapą w policzek, to wybudzi się z jakiegoś pokręconego snu. Jego wątpliwości skutecznie rozwiała następna fala żaru, która właśnie podpiekła mu końcówkę ogona. Lew wyskoczył do przodu i zrównał krok z roześmianą Luką robiącą zręczne uniki przed kolejną salwą wybuchów.
— Luka! Koniec jest w tamtą stronę!
— Tak, ale największa zabawa jest w tę! — Ledwie usłyszał jej głosik poprzez niemożliwy hałas.
Biegł za nią zdumiony, a jednocześnie zaintrygowany. Jej wesołość w takiej sytuacji była tak absurdalna, że sam już nie mógł się powstrzymać i postanowił zagrać w jej gierkę. O mały włos uniknął wystrzelenia w powietrze (z czego w całym tym zamieszaniu zdał sobie sprawę długo potem) i razem z nią przeskoczył nad ostatnim, monstrualnym kraterem, który w odpowiedzi wypluł w ich stronę cały swój żar wraz z zabójczymi, ostrymi odłamkami. Dwójka lwów padła do przodu za sprawą uderzenia gorącego podmuchu, a przeturlawszy się kilka razy po ostrej, pożółkłej trawie, wpadła na skałę.
Przez chwilę towarzysze leżeli w bezruchu, oddychając ciężko. W końcu Luka, położywszy usmolone łapki na brzuszku, zaczęła się śmiać. A Nuka — wbrew samemu sobie i tego, że o mało co nie została z niego przypalona grzanka — poszedł w jej ślady.
— Jesteś szalona, Luko Augzoyowo. Kompletnie i na wskroś szalona.
— No cóż... witaj w moim świecie!

***

Kiedy trójka braci przekroczyła granice Lwiej Ziemi, nie wiadomo, co było większe — duma Zeltora, że udało mu się przeprawić wszystkich przez tak daleką drogę bez większych niespodzianek, czy donośny odgłos burczenia brzucha Bultona na widok pasących się soczystych gazeli. Gepardy w ciągu kilku godzin szybko odzyskały siły, odpoczywając po wyprawie w cieniu rozłożystego baobabu z błogim uczuciem sytości i napawając się widokiem Lwiej Skały ostro zarysowanej na nieboskłonie.
— Nic dziwnego, że tyle królestw tak bardzo pożądało tych terytoriów — westchnął Zeltor, starając się odsunąć od siebie myśl o czyhających na nich niebezpieczeństwach na Ziemiach Wyrzutków.
Jednak zaraz potem Splajtor wstał i oddalił się na moment, by porozmyślać samotnie. Dopadły go swego rodzaju wyrzuty sumienia, że tu, na sawannie tak pięknej i urzekającej delikatnym wdziękiem, przyszłości rozegra się wojna, w której on sam weźmie udział. Z woli nieszczęśliwego przypadku nie udało mu się na długo nacieszyć swoim spokojem, bowiem w połowie kroku zatrzymał go czyiś silny, pewny głos:
— Hej, ty! Zatrzymaj się!
Serce podskoczyło mu do gardła. Czyżby nas przejrzano? Czyżby ktoś na zdradził?
Odwrócił się i zobaczył, jak w jego stronę maszeruje... najładniejsza dziewczyna, jaką kiedykolwiek widział. Z gniewnym błyskiem w ciemnozielonych oczach i lśnieniem w złotej, cętkowanej sierści dopadła do niego i warknęła:
— Widziałeś może Bungę? Głowę mu, przysięgam na przodków, ukręcę i wrzucę krokodylom!
Splajtor — jako że nie mógł zrobić nic więcej — wzruszył jedynie ramionami, przeklinając los za to, że nie umie z siebie wydobyć choćby: ,,Hej&.
— Wyobraź sobie, że ten cwaniak wraz z Timonem i Pumbą wykręcili mi taki numer, że ich normalnie rozszarpię! Pewnie teraz gdzieś się chowają i mają ze mnie niezły ubaw. Ale zobaczysz, jeszcze nie na długo.
Gepard przytaknął głową, zaciskając zęby przez wpływający mu na pyszczek rumieniec.
— Pewnie ty też się teraz ze mnie śmiejesz — westchnęła dziewczyna, przez co Splajtor przestraszył się jeszcze bardziej, niż gdy wydawało mu się, że przejrzano plan jego stada. Gestykulując jak tylko mógł, gwałtownie zaprzeczył.
— Pierwszy raz cię tu w sumie widzę. Jesteś tu nowy? — Wyciągnęła w jego stronę cętkowaną łapkę. — Jestem Fuli, Lwia Strażniczka i lwioziemski zwiadowca, do usług. A ty?
No i jestem skończony.
— Ty chyba nie mówisz zbyt wiele. No nic, jakoś się z tym uporamy. Masz bardzo fajny kolor lewego oka tak swoją drogą. Od zawsze były innego koloru?
Splajtor przytaknął, czując się, jakby ktoś wstrzyknął mu w żyły szczęście w czystej postaci. Fuli była niższa od wielu swoich rówieśniczek ze Stada Północy, które również wkraczały w dorosły wiek, a że on sam przewyższał niemal wszystkich o głowę, z boku wyglądali jak parodia niedobranej pary.
— Tak czy owak... Tu jesteście!!! — wykrzyknęła, gdy ujrzała trójkę małych rzezimieszków, którzy na jej widok podskoczyli z przestrachu i, wciąż chichocząc pod nosem, zaczęli uciekać w stronę Lwiej Skały. — Wracać mi tu! Przetrzepię was tak, że nie wstaniecie do najbliższej prezentacji!... Fajnie się z tobą rozmawiało, nieznajomy. — Zwróciła się w stronę Splajtora. — Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się tu pojawisz.
Ja też mam taką nadzieję — pomyślał, kiedy już znikała w gąszczu wysokich traw. Zaraz potem dobiegły z oddali przerażone piski.
Jest taka piękna, kiedy się złości!

***

Wieczorem posłańcy Stada Północy dotarli na miejsce. Rzucając sobie porozumiewawcze spojrzenia, wkroczyli na gruby, przewrócony pniak łączący dwa krańce głębokiej przepaści, która oddzielała od siebie Lwią Ziemię i Ziemię Wyrzutków niczym brama pomiędzy jednym światem, a drugim. Zagłębiając się coraz to bardziej na owe ponure terytoria, czuli na karkach narastający nieprzyjemny chłód nocy oraz baczne spojrzenia obserwujących ich kruków siedzących na powyginanych, czarnych gałęziach.
— I jak mamy tu znaleźć Stado Wyrzutków? — żachnął się Bulton, rozglądając się niespokojnie na boki. — Mówiłem, że lepiej przeczekać do rana, zanim tu wejdziemy.
— Nie panikuj — uspokoił go Zeltor. — Nie dzieje się nic strasznego.
— Jasne. Szkoda jednak, że nie ma z nami Akelii...
— A po co nam ona? — Tylko by zawadzała! Odkąd powierzona jej została opieka nad Strażą Graniczną, potrafi się tylko mądrzyć, nic więcej... Co jest, Splajtor? — odparł na szturchnięcie brata. Gdy spojrzał we wskazywaną przez tamtego stronę, zobaczył dwie sylwetki powoli idące przez mgłę. Jedna wyjątkowo drobna i wręcz podskakująca przy każdym kroku, a druga — o wiele większa — szła powoli i z dozą czujności. Od razu poznał w niej typowego złoziemca.
— Chłopaki, szczęście się do nas właśnie uśmiechnęło.


Nuka i Luka, akuratnie z zapałem objaśniająca swoje nadzieje na ujrzenie wszelakich dziwów w trakcie dalszej podróży, którą planowała wznowić dnia jutrzejszego, udali się w stronę niewielkiej jaskini na północy, w której lwica miała spędzić noc. Nagle, wychodząc na otwarte pole, wzrok wyrzutka przykuły trzy cienie w oddali stojące w bezruchu na tle zaschniętej trawy. Nawet wtedy nie zauważył, że wówczas Luka cofnęła się z powrotem w mglistą przestrzeń. Gdy przyjrzał się dokładniej, stwierdził, że to były gepardy. Lwa uderzył sam fakt pojawienia się ich w tym miejscu. Kiedy jeden z nich wskazał akurat w jego stronę, sylwetki zaczęły się przybliżać. Postanowił wyjść im na przeciw, choć z jakiegoś niewypowiedzianego powodu targały nim niepokojące uczucia. Podchodząc bliżej, udało mu się zauważyć ich zarys — jeden z nich przewyższał pozostałych o głowę, za to drugi mógł poszczycić się imponującą masą mięśniową. Trzeci... był wyjątkowo krągły, co z pewnością nie przystoi zwierzętom o mianie najszybszych osobników na świecie.
— Bądź pozdrowiony, mieszkańcu Złej Ziemi. Kinni da rith! — dodał nieznajomy w starożytnym Kerranie, języku dawno temu używanym na terenach Lwiej Ziemi, lecz dziś pomagającym jedynie rozróżnić intruzów od prawdziwych posłańców.
— Niech gwiazdy w twej podróży zawsze ga... znaczy: nigdy nie gasną. — Nuka z trudem przypomniał sobie odpowiednią formułę (którą swoją drogą uważał za wyjątkowo niemądrą). Teraz było jasne, że tajemniczy przybysz nie był byle kim: przyszedł w konkretnym celu. — Skąd przychodzisz i czego chcesz? — Lew nie lubił oficjalnych rozmów. Nigdy za dobrze mu nie wychodziły.
Nieznajomy wyszczerzył kły.
— Jestem Zeltor, posłaniec ze Stada Pónocy.
W tym momencie mało brakowało, aby Nuka się zakrztusił.
— I co sprowadza cię w te strony? — Ciekawość odpowiedzi praktycznie paliła go od środka. Gepard znacząco przechylił głowę, nadając swym słowom poufnego brzmienia. Jednocześnie jego podłużny pysk wykrzywił się w cwanym uśmieszku.
— Interesy.




***********************************

Poprzedni rozdział: Stado Północy - Rozdział I

***********************************

No cóż, rozdział trochę dłuższy, niż zamierzałam, ale mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe po prawie dwumiesięcznym braku opowieści :) Nie wiem, dlaczego, ale ta notka szła mi jakoś wyjątkowo opornie i cieszę się, że skończyłam ją już pisać. Chciałam, aby akurat ta była bardziej weselsza i sympatyczniejsza od następnych, jako że bohaterowie się dopiero poznają c;
1. Czy los rzuci jeszcze niegdyś bohaterów na granice Imperium?
2. Jak Zira może przyjąć wiadomość od Stada Północy?
3. Czy spisek Thakina się uda?
4. Czy Luka naprawdę jest szalona? XD

Pozdrawiam was bardzo serdecznie i do usłyszenia!

6 komentarzy:

  1. Aaaaaaawwwwwwwwww ... kocham kocham kocham twoje opisy i bohaterów i w ogóle wszystko co z tą historią związane. Z takimi predyspozycjami serio mogłabyś już książkę wydać. Kto wie może wtedy zdarzyłby nadmagiczny cud i może wreszcie polubiłabym polskie książki ?
    Rozdział zaliczam do grona moich ulubionych (chociaż właściwie trudno tu stwierdzić który z twoich rozdziałów jest najlepszy, każdy z nich ma w sobie to coś)
    Mam tylko pytanie. Na prezentacji ryków każde z rodzeństwa Luki otrzymało swoje nazwisko ... każde z wyjątkiem jej samej. Przyrostek "Augzoyowa" nigdy nie został wypowiedziany z ust jej ojca, matki, kogokolwiek z rodziny. Skąd więc się wziął ?
    O i jeszcze drugie. Splajtor. Wnioskuję, iż to, że nie może się wysłowić nie jest wywołane (nad)zwykłą nieśmiałością. Czy niemy jest od urodzenia czy może jest jakiś inny powód ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. i jeszcze zapomniałam dodać. Shipuje jego i Fuli. Byliby tacy słodcy jako para <33333

      Usuń
    2. Ooo, serdecznie dziękuję Ci za miłe słowa! <3
      To prawda, nazwisko Luki nie zostało nadane przez nikogo z Białego Stada. Lwica nadała je sobie sama w trakcie swoich podróży. Nazwiska w południowych królestwach odnoszą się albo do charakterystycznej cechy charakteru, albo do tego, kim lew/lwica chce być, do czego dąży lub jakie są jego marzenia/cele. Luka nadała sobie nazwisko Augzoyowa [ennillis - nieustraszona], ponieważ postanowiła samej sobie, że już nigdy nie będzie się bać ani przeszłości, ani przyszłości. Nie oznacza to oczywiście, że nie ma żadnych lęków - ma i to nawet wiele. Chodzi bardziej o to, że stara się je przezwyciężyć albo po prostu o nich zapomnieć c:

      Hah, ze Splajtora to na samym początku odcinka w ogóle miałam zamiar uczynić całkiem głuchoniemego XD Miał być wtedy cichym szpiegiem dla Stada Północy, który opisywałby świat samymi przemyśleniami i domysłami [a zdobyte informacje zapisywał w formie szamańskich malowideł w jaskiniach], ale ostatecznie zrezygnowałam z tego pomysłu, bo uznałam, że to chyba jednak niezbyt ciekawe. Zamiast tego zrobiłam z niego niemowę z heterochromią, o, jak się później okaże, dość specyficznym sposobie patrzenia na świat :D Owszem, Splajtor nie pisnął ani słówka ani nie wydał z siebie najmniejszego dźwięku od samych narodzin. Ale u podstaw jego dziwnej dysfunkcji leży także to, że jest w pewnym sensie odzwierciedleniem pewnej mojej wymyślonej bohaterki z...

      Rajku! Mam tyle do opowiedzienia o każdej z postaci i odrzuconych projektów, że chyba zaraz zabraknie mi miejsca w komentarzu XD No nic, niedługo chyba przyszykuję kolejny post z ciekawostkami i tam jeszcze o nim (i innych) opowiem :D
      Pozdrawiam bardzo serdecznie i dziękuję za komentarz c:
      Pozdrawiam! ~ Kräva

      Usuń
  2. 1. Na pewno! Mam nadzieję, że poznamy kiedyś tych złych Imperialistów (sama ich nazwa jest jakaś taka... złowroga o.O), co to przyozdabiają drewienka głowami wrogów.

    2. Myślę, że się ucieszy, w końcu każda pomoc w walce z Lwioziemcami się przyda.

    3. Może tak, a może nie, jedna Kiera o tym wie (ole!) *głupawe rymy są skutkiem zdecydowanego przedawkowania nauki*

    4. Oczywiście, i za to ją wszyscy kochamy ♡ Zwyczajne bohaterki są za zwyczajne c:

    Aż mnie ciekawi, co ten Bunga zrobił Fuli (nie lubię go, więc nie mam nic przeciwko, by geparcica dorwała go w swoje małe łapki :pl. Od dzisiaj oficjalnie zaczynam shippować ją i Splajtora, w końcu idealna para to taka, która rozumie się bez słów, czyż nie? :) Nyślę też; że Fuli zdecydowanie mogłaby gadać za nich oboje.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak zawsze rozdział cudowny :*
    1.Na pewno !
    2.Uśmiech wleje się jej na twarz Xd
    3.Może...
    4.Oczywiście,że tak :* (ale to mi się w niej podoba)
    *pozdrawiam*

    OdpowiedzUsuń
  4. Zakochane gepardy sa słodkie :p No dobra, może jeszcze nie zakochane; ale zauroczone (choc chyba z geparda i lwa nic nie wyjdzie :D). Ale jeszcze słodsze sa te, co chodzą po drzewach. Ciekawa jestem, jak skę potoczy dalej ta rozmowa :D No i nasz promyczek siedzi cicho...na jak długo? Ciekawe, kiedy Luka zaufa Nuce :)

    OdpowiedzUsuń